PM relacjonują: Oh Wonder w Poznaniu!

/
0 Comments





Od samego początku wyjazd na koncert Oh Wonder w Poznaniu traktowałem w kontekście przegonienia depresyjnej aury, która dopada mnie w listopadzie. I nie mogłem dokonać lepszego wyboru. Co więcej, ten koncert był tylko, jakby to rzekł pan Hajto, truskawką na torcie całej mojej podróży do stolicy Wielkopolski, która obfitowała w niezwykle pozytywne emocje. Skupmy się jednak najpierw na koncercie jednego z najsympatyczniejszych, współczesnych duetów muzycznych. 

Josephine Gucht i Anthony West to jedno z  najlepszych połączeń muzycznych. Oboje pięknie wyglądają na scenie, świetnie uzupełniają się wokalnie i mają w sobie po prostu to coś, co sprawia, że nie można ich nie polubić. Szczególnie Josephine na koncertach potrafi w niezwykły  sposób zarażać publiczność swoim pozytywnym podejściem i unikalnym przeżywaniem każdego kolejnego utworu. Jak skomentowała to na moim Fanpage'u Podróżująca Ewelina: "Josephine jest najsłodszą osobą na świecie". I mogę się śmiało pod tym komentarzem podpisać. Nie dziwi więc fakt, że ich popularność ciągle rośnie. Rok temu zagrali u nas dzień przed Open'erem w niewielkim gdyńskim klubie Ucho z oszczędną scenografią, a teraz... Progres jest niesamowity. Po wydaniu drugiej płyty ruszyli w ogromną trasę, pozwalając sobie aż na trzy koncerty w Polsce. Może o jeden za dużo, gdyż frekwencyjnie w Poznaniu nie było rekordu (nie ubolewam nad tym, gdyż dzięki temu było sporo miejsca do tanecznych kroków), ale poznańska publiczność nadrabiała żywiołowym zaangażowaniem i chóralnymi śpiewami. Mają w Polsce oddanych fanów, a atmosfera była rewelacyjna! Największa zmiana to nowe scenograficzne światła. Nadal tradycyjnie za zespołem widnieje mieniącą się w różnych kolorach konstrukcja, w formie liter OW, ale tym razem mamy do czynienia z wersją 2.0. Zaprawdę światła wyglądały fantastycznie i odpowiednio budowały klimat kolejnych utworów. To naprawdę przeskok nie o jeden, ale nawet o dwa poziomy jakościowe. Nie zabrakło też innych niespodzianek. Na scenie pojawił się brat Josephine, który wsparł zespół swoją grą na saksofonie podczas wykonywania "Heart String". Bardzo miło było również usłyszeć przygotowane i odtworzone zawołanie "Poznań, are you ready?" jako wstęp do "High On Humans". Setlista to oczywiście mieszanka dwóch płyt. Najważniejsze pytanie przed tym koncertem brzmiało: jak wypadną na żywo utwory z "Ultralife"? I tu muszę przyznać, że moje oczekiwania zostały przerośnięte. Świeże kompozycje świetnie się skomponowały z ich już standardowymi przebojami z debiutu. Na żywo nabierają większego blasku niż podczas odsłuchu w zaciszu domowym. Szczególnie tytułowy "Ultralife" wykonany na bis spowodował u mnie przypływ fali pozytywnych emocji, która wyzwoliła we mnie niekontrolowany taniec. Świetnie wypadły takie kawałki jak "Heavy", "Lifetimes" i "Waste", czy również wspominane wcześniej "High On Humans" oraz "Heart Strings". Zabrakło niestety miejsca dla pięknej ballady "My Friend". W zamian za to jednak pojawiła się urokliwa, akustyczna wersja "Midnight Moon". Mimo, iż trasa promuje nowe wydawnictwo, to dominowały jednak utwory z debiutu, które zawsze były ciepło, a wręcz owacyjnie witane. W serduchu zapadło choćby wzruszające "All We Do". Nie zabrakło mojego ulubionego, chwytliwego kawałka "Livewire". "Lose It", "Technicolour Beats", "Without You" oraz finałowe "Drive" - to bezapelacyjnie zawsze mocno pozytywne akcenty. 

Nie jest to może muzyka z kategorii tych wymagających i ambitnych, ale właśnie czasami istnieje potrzeba zabawy oraz wyłączenia się przy takim lekkim, miłym, urokliwym indie-popie. Oh Wonder w tej kategorii nie mają większej konkurencji.

Bawiłem się rewelacyjnie z zdecydowanie większym zaangażowaniem niż to miało miejsce w Gdyni. Jeśli miałbym szukać wad, to jedynym problemem było nagłośnienie. Wyczuwalny był zbyt mocny bas, szczególnie na początku koncertu. Mimo rozbudowanej setlisty, koncert bardzo szybko minął w świadomości. Poza tym - miód malina, tylko w tym bardziej alternatywnym wydaniu ;)

Słówko o supportującej Laurel, która zastąpiła odwołanego Jaymesa Younga. Wystąpiła solowo z gitarą w dłoniach. Występ bardzo miły dla ucha. Dziewczyna posiada fajny wokal. Kompozycje przyjemne. Ale nie dało się jednak odjeść od wrażania, że to tylko support. Niemniej, dziewczyna warta dalszej uwagi.

Ten wieczór nie byłby jednak tak wyjątkowy i niezapomniany, gdyby nie nasz koncertowy team! Pierwotnie trzyosobowy skład w dość nieoczekiwane, zaskakujące sposoby rozrósł się do wspaniałej piątki. Justyna, Kaja, Ola, Patryk - ogromne dzięki za towarzystwo, śmieszki, beforowe pierogi, muzyczne rozmowy, odkrycie magii Harry'ego Pottera oraz wieczorne odkrywanie zakątków Poznania! Było najlepiej! Ciepłe pozdrowienia dla Was  i do zobaczenia! :)

Pamiętajcie - Podróżujmy Muzycznie Razem!














PM  


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.