Open'er Festival 2016 - pamiętnik Podróży Muzycznych

/
0 Comments




Tyle przygód, tyle koncertów, tyle wspomnień - Open'er Festival 2016 przeszedł do historii! To była niezwykle udana edycja, choć pojawiły się na niej też momenty słabsze. Nie wszystko spełniło moje oczekiwania. Były jednak koncerty, które zaskoczyły. I te, które po prostu nie zawiodły. Odnotujmy, że cały pobyt w Gdyni rozpocząłem koncertem Oh Wonder - relację z tego wydarzenia znajdziecie tutaj. A teraz skupmy się na tym co najważniejsze. Dzień po dniu, koncert po koncercie - zaczynamy wspomnieniową Podróż Muzyczną! A w drugiej części - ogólne zestawienia, kilka uwag do organizacji itd. Zalejcie sobie herbatę, włączcie dobrą muzykę, usiądźcie wygodnie i zapraszam do lektury oraz komentowania!


Dzień 1

Open Stage: Asia i Koty, Marcelina

Pierwszym koncertem widzianym przeze mnie, był występ Asia i Koty na Open Stage, umiejscowionej w centrum Gdyni, na placu Grunwaldzkim. Kilka słów o tej scenie. Zastąpiła ona wcześniejszą Scenę Dworcową i wydaje mi się, że był to dobry pomysł. Większa przestrzeń, dużo trawy, nie trzeba budować sceny, gdyż jest tu muszla koncertowa - całkiem fajnie. Jedyny minus taki, że w trakcie słonecznego dnia, próżno tu szukać cienia. Stąd też już po tym pierwszym koncercie mój nos stał się czerwony.  A wracając do formacji Asia i Koty, był to taki koncert, gdzie można było sobie pochillować, nie zapadł mi jednak w pamięć. Następnie obiad i o 14-tej zameldowałem się ponownie w tym miejscu, by zobaczyć jak na scenie radzi sobie Marcelina. Nie będę ukrywał faktu, że bardzo podoba mi się ta dziewczyna. Na scenie była przepełniona pozytywną energią, która skutecznie się na mnie przelewała. Nie brakowało jednak w jej występie też pewnej takiej zadziorności ("Czarna Wołga"). Zabrakło mi tylko utworu "Już szepczą mewy", ale całości i tak wysłuchałem z nieukrywaną przyjemnością. Wyczekuję teraz jej występu na Przystanku Woodstock, gdzie pewnie będę bawił się pod samą sceną. Myślę, że zasługiwała także na występ podczas samego festiwalu, choćby w Tent Stage.

 

 Shy Albatross

Po koncertach w centrum Gdyni nastąpił szybki powrót i niemal od razu wchodziłem na teren festiwalu. Przyspieszony spacer po wszystkich miasteczkach i od razu na pierwszy rzut oka widać było więcej foodtracków, toi-toi, dodatkowych aktywności - ogólnie rozrost infrastruktury na plus, aczkolwiek mam nadzieję, że w tym elemencie Open'er nadal będzie się rozwijał. Na pierwszy koncert wybrałem się do Alter Stage, by zobaczyć nowy projekt Natalii Przybysz - Shy Albatross. Lekko przeszkadzały potężne basy dobiegające z koncertu Skepty, niemniej był to bardzo dobry koncert, a już perfekcyjny w aspekcie instrumentalnym. Te solo na cymbałach - cudo! I głos Natalii ponownie mnie zauroczył. Warto było.
Ocena: 8/10


The Last Shadow Puppets

Ten dzień tak na dobre miał zacząć się dla mnie od godziny 19:00. O tej porze na Main Stage weszli panowie: Alex Turner i Miles Kane, czyli głośnymi brawami przywitaliśmy po raz pierwszy w Polsce The Last Shadow Puppets. Początek był bardzo obiecujący: cover The Fall - "Totally Wired" odśpiewany przez Milesa był świetny, następnie nie gorsze wejście smyczkami w "The Age of Understatment", ale im dalej, tym gdzieś ten koncert mi się rozmywał. Niby wszystko było tak, jak być powinno, ale czegoś mi tu zabrakło. Najbardziej aktywny na scenie był "pijany" Turner, który nawet schodził do publiczności, a raz dał się zwiesić nad ziemią, przytrzymany przez fanów między środkowymi barierkami. Nie zabrakło też innych spontanicznych elementów, na przykład zagrania krótkiego fragmentu na cześć zespołu "Tame Impala". Chemia między dwójką przyjaciół była widoczna. sekcja smyczkowa pięknie grała, ale... Nie bawiłem się źle, ale oczekiwałem czegoś więcej. Mam wrażenie, że ten koncert miałby lepszy klimat na Tent Stage. Zdaję sobie sprawę, że wielu osobom mógł się on jednak bardzo podobać. Pod koniec występu wszyscy z trwogą oglądali się za siebie, gdyż nadciągały apokaliptyczne, czarne chmury deszczu. Deszcz pogonił mnie na Tent Stage, gdzie już za moment na scenę wchodziła legendarna...
Ocena: 7/10



PJ Harvey

Stałem gdzieś na tyłach namiotu. Słuchałem z uwagą i skupieniem. Cała ta orkiestra za plecami Polly była znakomita. Brakowało mi w tym wszystkim większego pazura, tej PJ znanej z lat 90-tych. Był taki jeden utwór ("50 Ft Queenie"), który właśnie zmienił ten trochę monotonny styl nowej płyty (ona przeważała w setliście znacząco), ale to za mało, bym uznał ten koncert za rewelacyjny. Muszę jednak pochwalić Polly za znakomitą formę wokalną. Ta gęsta, mistyczna atmosfera, która się wytworzyła w namiocie, też miała swój niebywały urok. Był to dla mnie bardziej przekonujący koncert niż "wygłupy" (choć może to złe słowo...) The Last Shadow Puppets. Unosiła się nad tym aura wyjątkowości. Nawet pogoda - najpierw deszcz, potem tęcza - stworzyła taki klimat.  Dodatkowy plus za ilość zagranych kawałków. Hmm, pewnie z moich słów wynika, że ten koncert był tylko solidny, ale to nie do końca tak. Myślę, że jej występ to był absolutnie jeden z najciekawszych i najpiękniejszych momentów tegorocznej edycji. Nie dotrwałem niestety do końca, gdyż już był najwyższy czas iść na...
Ocena: 8,5/10



Florence And The Machine

Florence miała wobec mnie niebywale trudne zadanie - przebić zeszłoroczny koncert halowy z Łodzi. Od razu Wam powiem, że nie udała się jej ta sztuka. Przynajmniej, jeśli chodzi o moje odczucia. Zapewne miała wpływ na to festiwalowa otoczka. Byłem kilka kroków przed wieżą akustyczną, było już tam parę przypadkowych osób, stąd też gdzieś nie każdy się szalenie bawił, też jakieś zmęczenie mnie dopadło, nie potrafiłem do końca oddać się emocjom. Nie mówię, że był to zły koncert. Z przodu było szaleństwo fanów i nie ma co się dziwić - Flo potwierdziła, że jest niekwestionowaną gwiazdą formatu headlinerskiego. W swoim repertuarze ma oczywiste "killery", które wręcz zmuszają do wyskoków radości. Choćby już energiczne "What Water Gave Me", otwierające ten koncert, spowodowało lekkie trzęsienie ziemi. Tu warto wspomnieć, że na początku Florence się pośliznęła i upadła na scenę, na szczęście nic poważnego się nie stało i natychmiast dalej śpiewała. Nie inaczej było przy innych hitach, takich jak "Rabbit Heart", "Dog Days Over" (już tradycyjnie w górę powędrowały ubrania),  "What Kind of Man", czy "Drumming Song". Na medal oczywiście spisał się też cały polski fanklub, który sprawił, że podczas piosenki "Spectrum", gdzie Florence celebruje ideę miłości, w górę poszybowały kolorowe balony, zapaliły się glostwicki - po prostu było kolorowo, a wokalistka oczywiście się wzruszyła. Przez dłuższy czas myślałem, że nie dojdzie do skutku akcja z "Third Eye", ale tu Flo wszystkich zaskoczyła i specjalnie na życzenie fanów, ten utwór wybrzmiał jako ostatni i w górze pojawiło się mnóstwo złotych, symbolicznych kartek z wyciętym "trzecim okiem". Kolejny miły akcent. Niestety, tak jak w Łodzi przy balonach na "How Big, How Blue, How Beatiful" byłem blisko wzruszenia, tak tutaj gdzieś zabrakło mi tych emocji. Zaskoczony byłem odegraniem utworu "Various Storms & Saints" i cieszyłem się z świetnego "Queen Of Peace". Zabrakło mi ponownie "St. Jude". Świetny koncert, dobrze, że w końcu pojawiła się na Open'erze, ale gdzieś w pamięci tkwiła mi jeszcze Łódź. Jeśli będziecie mieli możliwość zobaczenia jej w hali - to nie wahajcie się, wtedy zrozumiecie.
Ocena: 8/10


 

Mac DeMarco

Niestety, nie byłem na całym koncercie Mac DeMarco. Tylko kilka utworów usłyszanych z tyłu Altera, ale to wystarczyło, by mnie rozbujać. Ze sceny bił taki fajny luz gitarowego grania, który przenosił się na podobną reakcję publiki. Gdzieś w głowie tkwi mi porównanie do koncertu Devendry Banharta z 2013 - tam też wpadłem na chwilę i od razu poczułem taki świetny klimat. Pozytywne odczucia, ale szybko zwijałem się na...
Ocena: 8/10

Tame Impala 

Aaa! Co to był za odlot na tym koncercie! Dotarłem do pierwszej strefy przy Mainie, obok mnie pełno osób uwielbiających ich muzykę, więc wzajemnie się wciągaliśmy  w ten psychodeliczny klimat. O mały włos ten występ, by nie doszedł do skutku. Kevin Parker miał jakieś problemy z gardłem, ale nasza służba medyczna postawiła go na nogi, za co dziękował ze sceny. Ja większych problemów nie wychwyciłem, może to przez jego charakterystyczny styl śpiewania. Praktycznie cały koncert ustawiło zagrane na początku "Let It Happen". Od razu szaleństwo wśród publiki, w kulminacyjnym momencie utworu wystrzeliło kolorowe konfettti - rewelacja. Zresztą ten zabieg pojawił się jeszcze nie raz podczas tego koncertu. Dodajmy do tego świetne wizualizacje, tworzące odpowiedni klimat. Złapałem takie świetne flow! Byłem, aż zszokowany swoją reakcją. Tame Impala lubiłem sobie posłuchać, ale nie sądziłem, że po tym koncercie stanę się tak ogromnym fanem ich twórczości. Naprawdę, wykonali niezwykły postęp jeśli chodzi o występy live w przeciągu 3 lat. To stwierdzenie wiele razy słyszałem z ust uczestników festiwalu. Odpływałem m.in. przy "Mind Mischief", "Daffodils", "The Less I Know The Better", fenomenalnym "Feels Like We Only Go Backwards", a "Elephant" to koncertowy pewniak jakich mało. Sorry Flo, ale tym razem to Tame Impala spowodowało we mnie poczucie pełnej radości! Brawo za fajne zamknięcie dnia. Na XXANAXX już się nie wybrałem, postanowiłem odpocząć. Z perspektywy czasu, to był dobra decyzja bo kolejne dni spędzałem już do samego świtu! 
Ocena: 9/10


Dzień 2

Open Stage: Heroes Get Remembered

To tak raczej w ramach ciekawości i nadrobienia zaległości z dnia poprzedniego. Całkiem solidna dawka muzyki alternatywnego rocka, aczkolwiek niewiele pamiętam z tego występu. Fajnie było sobie posłuchać takiej muzy w przerwie między odpoczynkiem, w cieniu drzew Parku Rady Europy, a popołudniowym obiadem. 



Kroki

Przyjemny koncert w Alter Stage na początek tego niezwykle emocjonującego dnia. I właściwie tyle, przejdźmy dalej. 

Piotr Zioła

Duże oczekiwania miałem przed tym koncertem, bo jego debiutancka płyta jest wyśmienita. A jak wypada na żwo? Jest całkiem nieźle! Troszeczkę nasuwają mi się porównania do koncertu Dawida Podsiadło z 2013 roku w tym samym miejscu. Myślę, że kolejne spotkanie z Piotrem będzie jeszcze lepsze. Na pewno fajnym momentem było pojawienie się Justyny Święs (prywatnie - "siostry" Piotra) w utworze "Zapalniki", a kulminacją był finałowy "Podobny". Pozytywne wspomnienia, ale porównywany z nim Dawid, miał zdecydowanie lepszy open'erowy debiut.
Ocena: 7/10


Po tym koncercie znowu sobie popadało, a dodatkowo dostałem sms-a z informacją, że na Open'erze mamy też pożar! Przeraziłem się, ale okazało się, że to tylko foodtrack z belgijskimi frytkami się zjarał. Szybka reakcja straży pozwoliła na uniknięcie większego wybuchu. Całe szczęście. Na przekór temu wydarzeniu postanowiłem właśnie zakupić frytki z innej strefy gastronomicznej i przyjrzeć się jak na scenie głównej radzi sobie...

 Kamp!

Wiecie, to taki koncert obejrzany dla chillu z belgijskimi frytkami, gdzieś tam całkowicie z tyłu sceny. Byłem ciekaw, czy Kamp! o takiej porze to dobry pomysł i jak się okazało - całkiem nieźle sobie poradzili. Dodatkowo pochmurna pogoda też pomogła w stworzeniu lepszego klimatu. Słuchałem z przyjemnością, ale już myślami wędrowałem ku temu co za chwilę miało nastąpić na Main Stage. Jeszcze tylko szybkie piwko i ruszałem zająć dobre miejsce pod sceną na...

Foals

Ten zespół niezależnie o której porze, na której scenie, na jakim festiwalu zagra to i tak zawsze wytworzy wśród publiczności taką bombę energii, której eksplozja jest niemalże zabójcza! Ten koncert w moim wykonaniu właśnie można porównać do tykającej bomby. Z każdą chwilą się rozkręcałem, aż do kulminacyjnych, ostatnich trzech piosenek, gdzie już mnie totalnie poniosło, pogowałem, zapomniałem o wszystkim :D Ale i wcześniej były momenty, które niewiarygodnie nosiły publikę: uwielbiane przeze mnie "My Number", "Providence" i genialna końcówka "Mountain At My Gates". To jest dla mnie bez wątpienia jedna z najlepszych kapel live. Rzadko wdaję się w pogo, a przy nich nie potrafię inaczej. W końcówce całkowicie przełamuję swoje bariery i bawię się do utraty tchu. "Inhaler", "What Whent Down", "Two Step, Twice" - jak ja to w ogóle przeżyłem?! Najlepszy koncert Open'era? Cóż, na żadnym innym, aż tak się nie zatraciłem, więc podium na pewno jest.
Ocena: 9/10
 


Oczywiście po tym szaleństwie nie było możliwości bym został pod sceną na Red Hotów. Udałem się po piwko i w kolejce słyszę: "Gol, Polska! Lewandowski!". Szok, niedowierzanie, a w dodatku zabrakło piwa. Damn! Ruszam na strefę kibica (szacun, że udało się ją w ostatniej chwili zorganizować), ale tam odbijam się od morza ludzi. Trudno, machnąłem ręką. Poszedłem do innej strefy po Heinekena, chwilę przysiadłem do muzyki Coals na Firestone Stage (przyjemnej zresztą) i potem już był czas najwyższy na tego największego headlinera całego festiwalu.

Red Hot Chili Peppers

Ogłoszenie ich koncertu na Open'erze było moim opus magnum do kupienia karnetu. Oczekiwania miałem duże. I zostały one prawie spełnione, ale nie był to też koncert z cyklu tych "niezapomnianych". Myślę, że wpływ na to miała dyskusyjna setlista i jeszcze słabe ogranie kawałków z nowej płyty ("Detroit" zagrali dopiero po raz drugi, "Go Robot" zupełnie inaczej  brzmiało niż na płycie), a właściwie też ich słaby dobór. Tylko "Dark Necessities" w mojej ocenie podołało live. Nie rozumiem dlaczego na żywo nie grają fenomenalnego utworu "Goodbye Angles", ba myślę, że nawet proste "Sick Love" wypadłoby lepiej od "The Getaway". Osobiście zabrakło mi też takich numerów jak "Aeroplane" (zagrane dwa dni później na Rock Wechter - zazdrość!), "Scar Tissue", czy "Tell Me Baby". Dobra, koniec tych narzekań! Zasadniczo i tak usłyszeliśmy wielkie hity, które niosły ten koncert i publikę. Wejście z "Can't Stop" poprzedzone jammowaniem - piękna sprawa. Dalej zagrali uwielbiane przeze mnie "Dani California", także właściwie od samego początku całkowicie mnie wciągnęli w zabawę. Tu też duże podziękowania dla dwójki dziewczyn obok mnie! Stałem kilka kroków przed wieżą akustyków, bałem się, że może być tu sztywno, ale obok mnie bawiły się prawdziwe fanki - wzajemnie się nakręcaliśmy i to było piękne. Przybiłem Wam piąteczki na koniec, jeśli to czytacie, to pozdrawiam serdecznie! Świetnie oczywiście wybawiłem się i pośpiewałem głośno podczas "Otherside", "Snow ((Hey Oh))", "Californication", "By The Way", czy kończącego koncert "Give It Away". Zespół jest w niezłej formie. Flea szalał z basem, chodził na rękach. Anthony Kiedis i Chad Smith również tryskali energią jak na swoje lata. Może tylko wokal Anthony'ego już nie ten co kiedyś. Odstawał troszkę Josh Klinghoffer - najmniej chyba wnosił w ten koncert.  Cała produkcja koncertu zrobiła na mnie duże wrażenie, choć nagłośnienie chyba mogłoby być ciut lepsze. Frekwencja publiki była przeogromna, a pewnie gdyby nie mecz Polska - Portugalia, to byłoby nas jeszcze więcej. Odnotujmy jeszcze miłe akcenty polskie: Flea śpiewający tradycyjne "Polska, Biało-Czerwoni", czy bis rozpoczynający się od coveru "Warszawa" (David Bowie). Ja wychodziłem z tego koncertu z poczuciem radości (lekko popsutej przegraną Polaków) - kolejne muzyczne marzenie zostało spełnione. Jest jednak malutki niedosyt, ale zdaję sobie sprawę, że nie było możliwości, by zagrali wszystko to czego bym chciał. Następnie chwila regeneracji, uzupełnienia płynów, ciężka decyzja o rezygnacji z koncertu zespołu Beirut (do dziś boli) i już pędziłem pod samą scenę na...
Ocena: 8/10



 

 M83

Pod sceną spotkałem się z zaprzyjaźnionym blogerem - ctrl patt! Polecam przy tym jego stronkę! Szybka wymiana zdań, wrażeń i następnie już wspólnie bawiliśmy przy dźwiękach formacji Anthony'ego Gonzaleza. Przed koncertem wiele razy słyszałem narzekania na nową płytę i obawy o ten koncert. Ja cały czas jednak byłem spokojny, oglądałem livestreamy i wiedziałem, że przynajmniej początek tego koncertu będzie wgniatający. I owszem był, tak jak niemalże cały koncert! Ten klimat, światła, rewelacyjne nagłośnienie, połączenie elektroniki z muzyką rockową - wszystko to podtrzymało mnie w wyśmienitym nastroju po Foalsach i RHCP. Koncert otworzyła fenomenalnie piosenka "Reunion" - od razu człowiek głośno śpiewał, rzucił się w wir zabawy. "Do It, Try It" okazało się nowym koncertowym killerem, co przeczuwałem od momentu pierwszego odsłuchania tej piosenki. Świetnie wybrzmiało "Steve McQueen", a z nowych piosenek niezwykle taneczny był "Road Blaster". W ogóle, w odróżnieniu od RHCP, tutaj Anthony postawił głównie na piosenki z tej nowej płyty, które koncertowo dość dobrze się sprawdziły w moim odczuciu. Może jedynie ten fragment, gdzie aż trzy numery pod rząd śpiewała Mai Lan był troszkę zbyt długi, choć skoro już zabrał tę wokalistkę ze sobą  w trasą, to siłą rzeczy musiał ją maksymalnie wykorzystać. Było to też w sumie fajne urozmaicenie i po Mai też widać było, że świetnie czuje się na scenie. Prawdziwy szał nastąpił oczywiście na "Midnight City". Nie było przewidzianych bisów, a trzeba przyznać, że publiczność długo i żarliwie o nie prosiła - potwierdziło to, że M83 udźwignęło scenę główną. Mam jednak też wrażenie, że jeszcze jest w tym zespole pewna rezerwa, jeszcze ten koncert mógłby być lepszy. Sporo osób mogło też narzekać na brak utworu "Wait". Patrząc też na ich poprzednie koncerty, set w Gdyni był skrócony o dwa numery: "Oblivion" i zazwyczaj finałowe "Love Your Eyelids To Die With The Sun". Wielka szkoda. Krótko: kolorowo, głośno, klimatycznie, wytańczyłem się, wychodziłem z uśmiechem na twarzy. Za krótki set odejmuję jednak ten jeden punkt.
Ocena: 7+/10



Caribou

Nie jestem fanem jego twórczości, ale tyle dobrego o jego występach live słyszałem, że grzechem byłoby nie pojawić się w Tentcie. Nie ukrywam, że szczególnie czekałem na ten hymn festiwalowy - "Can't Do Without You". Na sam koncert dotarliśmy gdzieś już w dobrej połowie. Nie wgniótł on może mnie w ziemię, ale doceniam wysoki kunszt muzyczny członków zespołu. Czułem, że mam do czynienia z naprawdę muzyką na wysokim poziomie. Tent dodawał temu wszystkiemu odpowiedniego klimatu. Końcówka tego koncertu była świetna - znana mi dobrze "Odessa", szał przy "Can't Do Without You", a na bis, niezwykle rozbudowany do 10 minut, utwór "Sun". Idealne zakończenie muzycznych wrażeń z tego drugiego dnia. Wydawało mi się, że nic już nie jest w stanie pobić czwartkowych koncertów, ale następny dzień miał dwójkę największych bohaterów tego festiwalu... 
Ocena: 7+/10


Dzień 3

Open Stage: Terrific Sunday i Sorry Boys

Trzeci dzień z rzędu moje ścieżki prowadziły na plac Grunwaldzki. Mimo, iż Terrific Sunday w sobotę grali na Main Stage, to i tak postanowiłem zobaczyć ich dzień wcześniej. A właściwie to już chyba na tyle jestem fanem tej formacji, że nie potrafiłbym nie skorzystać z tej okazji. Tym bardziej, że koncerty na Open Stage pozwalają znacznie bliżej i lepiej przyjrzeć się kunsztowi muzyków. Usiadłem więc centralnie przed barierkami i totalnie oddawałem się  tym indie-rockowym dźwiękom. Z każdą kolejną chwilą miałem wrażenie, że ich muzyce poddawało się coraz więcej osób. Piękny widok, gdy mała dziewczynka stanęła przed barierkami i sobie podrygiwała. Reakcje i oklaski były coraz głośniejsze. Na ostatni numer, dwie dziewczyny nie wytrzymały i wystrzeliły pod barierkę! Mnie już też nieźle nosiło, ale spasowałem, zachowując siły na ich sobotni koncert. Bardzo fajnie wypadli, była to dobra rozgrzewka przed tym co ich dopiero czekało. Niezwykle byłem ciekaw występu formacji Sorry Boys. Ostatnio jest o nich głośno, szczególnie za sprawą niezwykle udanych showcase'owych  występów za granicą naszego kraju. Nie dziwi więc, że było stosunkowo tłumnie, właściwie wszyscy podeszli pod barierki (pomogło w tym też chwilowe oberwanie chmury). A jak sam koncert? Potwierdzili swoje możliwości i było coś w tym występie hipnotyzującego, aczkolwiek nie była to najlepsza pora i miejsce na tego typu muzykę. Pochwalić trzeba też żywiołową wokalistkę, która widać, że świetnie czuje się na scenie. Powinni dostać również jakiś slot na Tentcie bądź Alterze. 




Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch

Wobec faktu odwołania koncertu zespołu Twin Atlantic, pojawiła się otwarta droga do tego, by sprawdzić czy naprawdę cały ten projekt wraz ze Zbigniewem Wodeckim zasłużył na scenę główną Open'era. I powiem, że w momencie gdy teraz piszę, nadal mam niemały kłopot jak potraktować ten cały występ. Zacznijmy od tego, że byłem zaskoczony tak dużą frekwencją. Dużo osób sobie piknikowało w ten czas, ale była całkiem pokaźna grupa osób, która zagorzale czekała na ten koncert, skandowała, intonowała "Pszczółkę Maję" (to już można było sobie odpuścić...). Kilka pszczółek zresztą fruwało nad tłumem... Panowała taka luźna atmosfera, słoneczko świeciło, chillout. Na scenie trzeba przyznać cała orkiestra wraz z panem Zbyszkiem zachowywała się bardzo swobodnie, żartobliwie.  A sama muzyka? O tej porze płyta "1976: A Space Odyssey" wybroniła się całkiem nieźle. Mi uśmiech z twarzy nie schodził, wokół pełno osób się bawiło i to nie tylko starsze pokolenie! Na łopatki rozwaliło mnie wykonanie piosenki "Dziewczyna z Konwaliami". Na pewno było to pozytywne doświadczenie i był w tym jakiś urok, ale gdzieś w głowie tkwiła myśl, czy ten slot na festiwalu aspirującym do poziomu tych największych europejskich nie powinien być wykorzystany inaczej... No dobra, dobra. Panie Zbyszku - dał pan radę, kłaniam się w pas za miłą atmosferę :D
Ocena: 8/10



RYSY

Ten koncert miał dla mnie dwa oblicza. Pierwsza część mnie znudziła, była zbyt monotonna, może nie tragiczna, ale mnie nie ruszyła. Dopiero gdy na scenie pojawiła się Justyna Święs, koncert nabrał dla mnie zupełnie innych barw. Justyna zrobiła sporą różnicę dokładając swój świetny głos do kompozycji tego duetu. Pojawił się jeszcze oczywiście Piotr Zioła, by odśpiewać wspólnie hitowy "Przyjmij Brak". Spoko, ale bez zachwytów.
Ocena: 6/10


Nothing But Thieves

W moich planach nie było Wiza Khalify i nic się w tym względzie nie zmieniło, chociaż słyszałem, że jest czego żałować, bo impreza pod Mainem była zacna. Trudno, taka specyfika festiwali. Postanowiłem wybrać brzmienia mi bliższe, czyli brytyjski rock w wykonaniu Nothing But Thieves. Nie jestem do końca zadowolony z ich występu. Były naprawdę solidne momenty, które zmuszały do zabawy, ale poprzeplatane to wszystko było troszkę nudniejszymi fragmentami, gdzie nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Podobał mi się cover Pixies - "Where Is My Mind", odśpiewałem go głośno. Miałem wrażenie, że z nagłośnieniem jest coś nie tak, a już na pewno z mikrofonem wokalisty, który strasznie piszczał, gdy ten zszedł do publiki. Cóż, bardzo mnie na ten koncert skusiła ta myśl, że supportowali Muse i są do nich bardzo porównywani (falset wokalisty), ale droga do dużej kariery jeszcze daleka. Nie chcę źle im życzyć, ale nie wyrokuję sukcesu na miarę formacji Matta Bellamy'ego. Brak tu charyzmy. Ale są już całkiem solidnym reprezentantem muzyki rockowej, mają parę fajnych kawałków w dorobku, ten koncert mógł się podobać. Obawiam się, że jednak w moim przypadku ten występ już niedługo przepadnie w odmętach pamięci. Może w zupełnie innych warunkach, w innym dniu, odbiór byłby zupełnie inny. Odnotuję jeszcze, że po koncercie, w  drodze na LCD Soundsystem, nastąpił niesamowity atak jakiś chrząszczy/trzmieli (cholera wie czego) na festiwalowiczów. Widok komiczny, ale niezbyt to przyjemne, szczególnie dla kobiet. Ot , takie uroki festiwali ;)
Ocena 6+/10


LCD Soundsytem 

Długo nad tym myślałem, ale wątpliwości chyba już nie mam. Panie i panowie! To była deklasacja! Mistrzostwo! Najlepszy koncert tegorocznego Open'era! I mówi to osoba, która zespół dopiero poznawała od momentu ogłoszenia ich reaktywacji na Coachelli i do końca nie była przekonana o ich muzycznej wartości. Jakże się teraz kajam przed sobą! Absolutnie niezapomniany koncert. Dotarłem do pierwszej strefy, a tam działy się fenomenalne rzeczy. Praktycznie od początku do końca trwała zabawa (wyjątek to urokliwe wykonanie "New York, I Love You..."). Nie mogłem niemal uwierzyć w to, gdy w pewnym momencie obok mnie utworzyło się pogo! Dance-punk! Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Maestria dźwięków, które fantastycznie budowały napięcie i w pewnych momentach nie było możliwości, by ustać spokojnie. A cały czas myślałem, że porwie mnie tylko "Daft Punk Is Playing At My House". Jakże bardzo się pomyliłem. Totalnie wpadłem w sidła zastawione przez orkiestrę Jamesa Murphy'ego. Od początku do końca uległem ich muzyce totalnie. Scenografia i wizualizacje były dość oszczędne - klimat świetnie tworzyła symboliczna kula dyskotekowa. W tym przypadku to jednak muzyka była najważniejsza. Gdzieś pojawiają się głosy krytyczne, że ze strony zespołu to był taki statyczny koncert, ot jakby puszczony z taśmy... Serio? Nie wierzcie w to. Przecież taki właśnie ten zespół ma styl! I chwała za to, że potrafią przy tej swojej skromności na scenie porwać tłumy.  Był tylko jeden numer, który mnie nie przekonał - "Losing My Edge", ale to zaledwie dla mnie niewidoczna rysa na idealnym szkle. Byłem i nadal jestem pod ogromnym wrażeniem.
Ocena: 10/10


Siugr Rós 

Zanim o magii tego następnego koncertu, który odbył się na Main Stage - mała anegdota o tym, jak człowiek zamiast ze wzruszenia, płakał z bólu nóg. Po LCD dużo osób wychodziło, w czym upatrzyłem szansę, by być blisko sceny i móc dokładnie przyjrzeć się produkcji Sigur Rós. Niestety. Czas oczekiwania na koncert przedłużył się o kilkanaście minut. Po intensywnej zabawie na LCD, ledwo trzymałem się na nogach, nie wiedziałem już właściwie co robić. Miejsca, by usiąść, nie było. Dopiero w trakcie koncertu zwolniła się przestrzeń przy barierce, dzięki czemu mogłem się podeprzeć, co trochę mnie uratowało. Niemniej, jak się później dowiedziałem, wszędzie wokół ludzie i tak sobie siedzieli, i w taki sposób przeżywali ten koncert. Nogi drugi raz się pode mną ugięły :D Ale z drugiej strony miałem niesamowitą możliwość podejrzenia z bardzo bliska jak genialnie gra trójka Islandczyków. Ten koncert można chyba nawet potraktować jako dzieło sztuki. Aż trudno zmieścić w słowach to co przygotował zespół na tę trasę. Cała produkcja, gra świateł i kosmiczne wizualizacje mogły powodować opad szczęki. Pod wieloma względami było to show niezwykle wymagające, smutne, mroczne, przygnębiające. Tak właściwie odmienne od tego wszystkiego co się dzieje na festiwalu, a jednak przyciągające uwagę wielu osób. Potrafiące wzruszyć, sprawić, że człowiek się zatrzymuje, kontempluje, myśli nad kruchością życia. W jednym komentarzu, ktoś powiedział, że przy tej muzyce można umierać. Pełna zgoda. Wielki ukłon w stronę wokalisty. Sposób w jaki Jónsi wyciąga pewne partie falsetem i w tym samym czasie gra smyczkiem na gitarze elektrycznej budzi niemały podziw. Na te prawie półtorej godziny, język islandzki stał się uniwersalnym przekazem emocji - piękne. Mi osobiście brakowało ich najpiękniejszego hitu "Hoppipolla", ale doskonale rozumiem, że nie pasował on do przyjętej koncepcji tego widowiska. Zastanawiam się też czy festiwale to najlepsze miejsca na taką muzykę. Zdecydowanie przyjemniej byłoby to obejrzeć w jakimś amfiteatrze, ale z drugiej strony ta genialna muzyka może dotrzeć tu do większej ilości osób. Koncerty LCD Soundsystem i Sigur Rós dzieliło praktycznie wszystko, ale łączyła ta iskierka geniuszu i muzycznego piękna! 
Ocena: 9,5/10





I na tym de facto zakończyła się muzyczna przygoda w dniu trzecim Open'era. W planach był jeszcze Dawid Podsiadło, ale z racji przedłużonego koncertu Sigur Rós i okropnego zmęczenia,  postanowiłem odpuścić to wydarzenie. Widziałem zresztą go w tym roku klubowo, więc doskonale wiem na co go stać. Niemniej byłem zaskoczony informacją o rekordowej frekwencji jeśli chodzi o Tent Stage na jego występie. 3 lata temu napisałem na blogu takie stwierdzenie: "fajnie byłoby zobaczyć polskiego artystę, który zamykałby występy na scenie głównej. Ja mam swój typ: Dawid Podsiadło" - teraz staje się to coraz bardziej realne. Z ctrl pattt postanowiliśmy wypić piwko i zamarzyło nam się jedzonko z kubków. Natrafiliśmy na jakiś foodtrack z takowymi "dobrociami". Cóż - nazwy dań totalnie chińskie, ale ryzykujemy. Niestety, wystarczyło tylko spojrzeć na to co otrzymaliśmy, by już mieć odruch obrzydzenia. Wyglądało paskudnie i nie lepiej smakowało. A kawałków kurczaka było jak na lekarstwo. Dodać do tego mało ogarniętą obsługę... Uważajcie co kupujecie! Strata 25 złotych potrafi zaboleć. Po tych przygodach z jedzeniem, chwilę postanowiliśmy sprawdzić jak radzi sobie na scenie Paul Kalkbrenner. Nie jest to jednak moja bajka, wydawało mi się to do bólu oklepane, sztampowe i monotonne. Było jednak sporo osób, które przy tej muzyce oddawało się zabawie, więc jego obecność na scenie głównej jest usprawiedliwiona. Dzień zakończyliśmy na pogaduchach w strefie specjalności. I powrót do namiotu o pięknym open'erowym świcie. Życie jest piękne :D


Dzień 4 

Terrific Sunday

Tym razem odpuściłem sobie koncerty na Open Stage. Wraz ze znajomymi z pola namiotowego (pozdrawiam!) postanowiliśmy skorzystać z (jak się później okazało) ostatnich chwil słońca i udać się na open'erowską plażę na Babich Dołach. Po powrocie przywitały nas wydawane ostrzeżenia o nadciągającym deszczu i wichurze. Szybko zabezpieczyłem namiot, trochę się spakowałem (co za dobra decyzja!) i truchtem zmierzałem do festiwalowych bramek, by zdążyć na Terrific Sunday. Chłopaki mieli dużo szczęścia, gdyż jako jedyni zdążyli zagrać w promieniach słonecznych. Frekwencja, jak na tak wczesną porę, również była zadowalająca. Przejdźmy jednak do muzyki. Do cna będę nieobiektywny. Bawiłem się fenomenalnie! Ich indie-rock niesamowicie pięknie wybrzmiał na tak dużej scenie i ze zdwojoną siłę wdarł się w moje ciało, zmuszając do ekscentrycznych tańców. Jeśli zauważyliście kolesia, który szalenie reaguje i skacze w koszulce zespołu Queen - tak, to byłem ja :D Przez chwilę byłem widoczny także na internetowym livestreamie - to zauważyła moja siostra. Kątem oka spoglądałem na reakcję innych osób. Mam wrażenie, że wielu się dobrze bawiło, było zachwyconych, świetnie reagujących na to co się dzieje na scenie. Jest w muzyce tej poznańskiej formacji koncertowy potencjał. Numery takie jak "Petty Fame", "Streets Of Love", "Bombs Away", czy "In My Arms" skutecznie zapraszają do zabawy, oklasków itd. Świetne też było zejście Piotra Kołodyńskiego - wokalisty, pod barierki w ostatnim numerze. Do wybryków Yannisa z Foals jeszcze trochę brakuje, ale początki są obiecujące. Co do jeszcze wokalist - w jednym z wolniejszych utworów usłyszałem zdumiewające podobieństwo do wokalu Briana Molko. Na plus trzeba zaliczyć też lekkość w śpiewaniu po angielsku, to dobry prognostyk na ewentualną zagraniczną karierę. Dla mnie to było rewelacyjne otwarcie tego ostatniego dnia. Pełen szacunek za poradzenie sobie na tej scenie. Chłopaki spełnili swoje marzenie, ale ja wierzę, że to co najlepsze dopiero przed nimi. Mają w sobie rezerwy i z niecierpliwością czekam na drugą płytę.
Ocena: 8+/10


  
Po koncercie udałem się na szybkie piwko, zamówiłem burgera z "Carmnika" (tym razem to były dobrze wydane pieniążki). W tym czasie z minuty na minutę pogoda się zmieniała. Decyzja była szybka. Czas wichury i deszczu przetrwam pod Tentem. Zdążyłem dotrzeć na końcówkę Spoken Love - bardzo fajne, wakacyjne, taneczne granie, podobało się, ale bardziej już oczekiwałem na: 

At The Drive-In

Dopadło mnie jednak duże zmęczenie i nie czułem się zbyt dobrze, by móc bawić się w pierwszych rzędach. A z tego co zauważyłem, działo się tam istne szaleństwo. Sam zespół troszkę się spóźnił i ich koncert nie przekroczył nawet godziny, ale... Przy takiej dawce energii trudno nawet wymagać, by grali dłużej. Oj, było gorąco! Cedric Bixler-Zavala to niesamowity frontman. Biegał od lewej do prawej, wskakiwał na głośniki, schodził do fanów, nie zabrakło stage diving - szaleństwo, które od razu udzieliło się publice. Byłem pod dużym wrażeniem, ciało się wyrywało do zabawy, rozsądek mówił "nie", ale już przy ostatnim hicie - "One Armed Siccosr" - również powędrowałem w górę! Naprawdę udany koncert!
Ocena: 8/10


CHVRCHES

Uff, na ten wyczekiwany koncert zdołałem dojść już do siebie. Stanąłem bliżej sceny i wybawiłem się znakomicie! Świetne nagłośnienie, mnóstwo okazji do poskakania, zróżnicowana setlista z dwóch płyt, dobra gra świateł - wszystko ze sobą świetnie współgrało. Co chwilę miałem w głowie myśl, że spokojnie mogliby zakończyć ten festiwal na Main Stage w miejsce Kygo. Show oczywiście skradła Lauren Mayberry. Wyglądała cudownie, pełna energii, biegała po całej scenie, wskakiwała na podwyższenia (nie zalicza się do wysokich osób), a nade wszystko - po prostu ma świetny głos! Fajnym urozmaiceniem było również oddanie sceny we władanie Martina Dohery'ego, który wykonał dwa kawałki z ostatniej płyty - szczególnie udanie wypadło "Under The Tide". Poza tym, pojawiły się oczywiście wszystkie ich najważniejsze hity włącznie z "Leave a Trace", "Bury It", "Gun", "Clearest Blue" i finałowym "The Mother We Share". Szkockie trio zapewniło fantastyczną imprezę! Uprzedzając przyszłość, był to już ostatni tak fantastyczny dla mnie koncert z tegorocznego Open'era.
Ocena: 8+/10



Pharrell Williams

DRAMAT! Od początku, gdy go ogłoszono, czułem, że będzie to najsłabszy headliner i nie będzie to wyjątkowe widowisko, ale nie sądziłem, że będę na nim zasypiał na stojąco! A to się właśnie wydarzyło... Może i cała scenografia, produkcja tego show była na poziomie występu headlinera. Może i na scenie działo się dużo (polskie fanki tańczące w rytm "She Want To Move"). Może i dostaliśmy cały przekrój twórczości tego artysty. Ale zawiódł sam Pharrell! Poruszał się po scenie tak niemrawo, bez wigoru, bez energii, a według wielu osób posiłkował się dodatkowo playbackiem (nie zauważyłem, za daleko stałem i zresztą niemal spałem). Tego właśnie się obawiałem i w tym względzie Pharrell się nie poprawił. Uratował mnie sms od znajomej (pozdrawiam Justyna!!!), która zachęciła mnie, by przyjść na Grimes. Cofając się, przystanąłem jednak na bisowe "Happy" (choć wcale happy nie byłem) i "Freedom". Przy tym ostatnim Pharrell pokazał trochę więcej charyzmy, ale zabieg z powtórzeniem tego utworu był mega słaby. Ostentacyjnie złapałem się za głowę i zawróciłem. 
Ocena: 4/10

Grimes

Tu mam duży dylemat jak ocenić ten koncert. Problemem jest tego typu: "wszyscy się tym jarają, a ja się nie bawiłem". Nie potrafiłem się już wciągnąć w te show. Czy to brak sił, czy uprzedzenia do jej koncertów live widzianych na streamach? Nie wiem dokładnie. Może gdybym od początku stał gdzieś bliżej sceny to ten odbiór byłby diametralnie inny. Patrząc jednak całkowicie obiektywnie - świetne nagłośnienie i pod sceną zrobiła się niezła impreza. Stąd też nie dziwią mnie te głosy pozytywne. Choć ja nadal uważam, że na żywo to jest trochę bazowanie na playbacku, co mi się akurat nie podoba. Ale tej ogromnej energii scenicznej i skutecznego przelania jej na publiczność nie można temu koncertowi odmówić. W czasie jej koncertu Alter Art postanowił uczcić tę jubileuszową 15-tą edycję Open'era niezwykle widowiskowym pokazem fajerwerków. I ten moment najbardziej zapamiętam z tego koncertu. Postanawiam pozostawić te show bez oceny.
Ocena: ?/10

KYGO

Jedno z największych zaskoczeń tej edycji jak dla mnie. Jak może pamiętacie, byłem zagorzałym przeciwnikiem jego wyboru na "zamykacza" Open'era. Co prawda, zdania w tym względzie nie zmieniam, to powinien być inny artysta, ale nie wynudziłem się przy jego setcie. Tak naprawdę poszedłem tylko go sprawdzić i byłem przekonany, że zawrócę, by wreszcie zajrzeć na Silent Disco. Tradycji stało się zadość i do tanecznego hangaru znowu nie dotarłem. Przechodziłem sobie między ludźmi podczas tego koncertu i sprawdzałem jak się bawią i trzeba przyznać, że fajną sprawił nam dyskotekę na koniec tej edycji. Też całkiem nieźle sobie podrygiwałem. Nagłośnienie robiło swoje, dodatkowo cała produkcja oparta na ogromnych wizualizacjach i efektach pirotechnicznych tworzyła efekt "wow", niezależnie od faktu jak bardzo są to motywy oklepane. W tym wszystkim tkwi jednak solidny szkopuł. Najlepsze momenty jego dj'skiego seta składały się z cudzych hitów, coverów, remixów... Bo jak tu się nie bawić przy wakacyjnym hicie Timberlake'a "Can't Stop The Feeling", kultowym "Rythm Of The Night", "Bulletproof" La Roux, świetnym "Come and Get It" Johna Newmana, czy niezwykle przebojowym "Give Me Your Love" (Sigala). Autorskie utwory Kygo przy tym brzmiały znacznie słabiej. No cóż, koleś zrobił to co do niego należało - fajna, chilloutowa impreza na zakończenie Open'era. Nie znudził mnie - tu dla niego brawa, ale też nie zachwycił całkowicie. Po prostu - umiarkowanie wybronił decyzję organizatorów. Mimo wszystko wolałbym w jego miejsce coś bardziej energetycznego, ambitniejszego na koniec tej edycji. Coś w stylu Phoenix, którzy zamykali Maina dwa lata temu. I tak oto niemal zakończyła się przygoda z Open'erem. Na sam koniec do bladego świtu jeszcze ostatnie spotkanie ze znajomą, obejście miasteczek, zabawa przy dj'skich strefach, ostatnie foty i koniec! Ale to nie finał tego wpisu. Teraz zapraszam do drugiej części tego całego podsumowania.
Ocena: 6/10






----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dodatkowa zawartość

Plusy i minusy edycji 2016

PLUSY: 
+ telebim przy Tent Stage
+ większa ilość toi-toi
+ rozbudowa miasteczek - niewielki postęp, ale jednak
+ strefa specjalności
+ mniej restrykcyjna kontrola wynoszenia piwa poza strefy gastro (minus tego rozwiązania - morze puszek na koniec każdego dnia)
+ jak zawsze - darmowe autobusy 
+ Open Stage - nowa, świetna miejscówka dla tej miejskiej sceny 
+ płatności (wiem, że pierwszego dnia system padł i rozumiem głosy krytyczne - nie powinno to się zdarzyć, ale możliwość płacenia kartami, czy opaskami była dla mnie wygodniejsza niż zeszłoroczne bony, w dodatku ceny też mogły być przez to bardziej elastyczne)
+ stworzenie strefy kibica
+ duża ilość stanowisk z jedzeniem, ale...

MINUSY:
- ... głównie foodtracki, a tu za jedzeniem trzeba czekać, a i nie zawsze jest zbyt smakowite, o czym dobitnie się przekonałem, a dodatkowo te ceny też były czasami zawyżone w stosunku do tego co otrzymaliśmy
- teatr - w tym roku umiejscowiony na terenie festiwalu i spektakle w popołudniowych godzinach.    Słyszałem opinie, że dźwięki z koncertów strasznie przeszkadzały, ja sam zrezygnowałem z mojej  rezerwacji. Chybiony pomysł. 
- kolejki po opaski 1-szego dnia na Dworcu Głównym - ten problem mnie nie dotyczył, ale ta kolejka była przerażająco długa. Dlaczego nikt nie informował ludzi, by pojechali na teren festiwalu, gdzie praktycznie były pustki do opaskowania? 
- sanitaria na polu namiotowym - dlaczego kolejny rok z rzędu było tak mało kabin prysznicowych?! Ile jeszcze razy będziemy wałkować ten sam temat...
- Jaarek!!! 4 rok z rzędu szukamy Jarka i naprawdę to już staję się męczące...

Na Fanpage'u zapytałem się Podróżujących o ich odczucia względem organizacji tej edycji. Takie oto jeszcze wnioski napłynęły, z którymi właściwie też się zgadzam. Dzięki za odzew! Wybrałem najistotniejsze fragmenty, pisownia oryginalna:

PLUSY:
  • "Jedzenie nie było przesadnie drogie"
  • "(...) dużym plusem było to, że można było płacić kartą i visa i mastercard !! Brawo."
  • "Co do autobusów to akurat nie ma co narzekać (...)" 

MINUSY:
  • "Przede wszystkim ta dramatyczna strefa Casa Musica. Kompletnie niszczyla klimat, jaki próbowali stworzyć artyści na Main Stage. (...)"
  • "(...) Organizacja pola namiotowego też straszna. To, że narzucali miejsce rozstawienia namiotu to żart. Mogli też skosić trawę tam, bo miała chyba kilometr wysokości (na festiwalu też takie miejsca się zdarzały). Ilość pryszniców również do poprawy za rok." 
  •  " (...) i jeszcze przy wejściu na pole we wtorek tragedia. Mianowicie - ośmiu ochroniarzy wpuszczało jakieś 20 tysięcy ludzi? Staliśmy w kolejce ponad 3 godziny..."
  • "Co do organizacji, panowie ochroniarze to lekki niewypał. (...)"
  • "ja tam bym tylko wróciła do bonów zamiast opasek. Słyszałam o akcjach typu ktoś zasnął i mu z ręki opaskę z kasą zdjęli to bez sensu bony jednak lepsiejsze.
  • "Kontuzjogenne dziury w ziemi i brak dostatecznej oświetlenia przy powrotach

 

Zestawienia TOP

Zestawienia mają to do siebie, że bywają niesprawiedliwe, nie do końca oddają też pełnię tego co się wydarzyło. Potraktujcie je jako takie luźne podsumowanie moich powyższych opisów wrażeń z poszczególnych koncertów.

TOP 10 koncertów

  1. LCD Soundsystem 
  2. Tame Impala/Sigur Rós
  3. Foals
  4. M83
  5. Red Hot Chili Peppers
  6. Florence And The Machine
  7. PJ Harvey
  8. Chvrches
  9. Terrific Sunday
  10. At The Drive-In/Caribou/Shy Albatross

TOP 5 pominiętych koncertów 

  1.  Beirut
  2. Kurt Vile
  3. Savages
  4. Kortez
  5. Dawid Podsiadło

TOP 10 koncertowych momentów  

  1. Tame Impala - "Let It Happen" 
  2. Foals - "Inhaler"
  3. Florence And The Machine - "Spectrum"
  4. LCD Soundsystem - "Daft Punk Is Playing At my House" 
  5. Sigur Rós - "Saeglópur"
  6.  Caribou - "Can't Do Without You"
  7. M83 - "Reunion"/ "Midnight City"
  8. Red Hot Chili Peppers - "Otherside"/"Dani California"/"By The Way"
  9. At The Drive-In - "One Armed Scissor"
  10. Jubileuszowe fajerwerki z Grimes w tle

TOP 5 zaskoczeń

  1.  LCD Soundsystem/Tame Impala
  2. Terrific Sunday
  3. Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch 
  4. Shy Albatross
  5. KYGO

TOP 5 rozczarowań

  1. Pharrell Williams
  2. Nothing But Thieves
  3. The Last Shadow Puppets
  4. RYSY
  5. Florence And The Machine/Red Hot Chili Peppers

  The End

Czas już kończyć tę relację. Pisząc te słowa, czuję nieodparte wrażenie, że nieodwracalnie zamykam w moim życiu rozdział "Open'er 2016". Tak bardzo jeszcze chciałbym przenieść się w czasie do Gdyni, tak bardzo jeszcze raz przeżyć niektóre koncerty, nadrobić te pominięte, chłonąć całą atmosferę. Pomału jednak trzeba odliczać czas do kolejnych ogłoszeń. Edycja 2016 była w moim odczuciu bardzo udana. Miała swoje wady (sobotni line-up, wpadki organizacyjne itd.), ale było również mnóstwo niezapomnianych chwil, nie tylko tych koncertowych. Nie była to jednak najlepsza edycja w mojej 4-letniej historii spotkań z Open'erem (rok 2014 chyba wspominam najlepiej), ale dobitnie mnie utwierdziła, że jest to najbardziej przeze mnie lubiana i oczekiwana co roku impreza muzyczna w Polsce. Świetna okazja do spotkania osób totalnie zakręconych w świecie muzyki (raz jeszcze pozdrawiam wszystkie spotkane osoby i dzięki za mnóstwo muzycznych rozmów!), możliwość poznania nowych zespołów, stania się fanem kolejnych formacji (Tamie Impala, LCD Soundsystem), spełnienia muzycznych marzeń (Red Hot Chili Peppers) i tak jeszcze mógłbym wymieniać. Ile też fanów muzyki, też tyle różnych opinii o poszczególnych koncertach. Taka jest też specyfika festiwali, że czasami od wielu różnych zewnętrznych czynników zależy nasz odbiór koncertu. Tak też było w moim przypadku, szczególnie jeśli chodzi o sobotni wieczór. Stąd też powyższy opis traktujcie jako osobisty pamiętnik z kolejnej podróży muzycznej. Jeśli macie inne zdania, przemyślenia, wrażenia - śmiało komentujcie, a przede wszystkim: 


I jeszcze kilka dodatkowych fotek na pożegnanie: 








 











PM


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.